AktualnościReprezentacja młodzieżowa U-17
U-17: Niedosyt. Druga porażka Polaków kończy marzenia o fazie pucharowej
Polacy przegrali 1:2 z Holandią, co oznacza, że tegoroczne mistrzostwa Europy U-17 zakończą na fazie grupowej. Jakże jednak inna była to porażka od tej odniesionej w poniedziałek w spotkaniu z Francuzami. W czwartek Polacy, zwłaszcza w drugiej połowie meczu, byli dla „Pomarańczowych” równorzędnym rywalem i do ostatnich minut walczyli o zwycięstwo. W drugim spotkaniu naszej grupy Francja pokonała 4:0 Bułgarię.
We wczorajszej zapowiedzi meczu z Holendrami informowaliśmy, że trener Dariusz Gęsior przygotowuje w składzie kilka zmian w stosunku do spotkania inaugurującego turniej. Proszeni o dochowanie tajemnicy, nie zdradziliśmy jednak, o jakie roszady chodzi. Sugerowaliśmy jedynie, że w pierwszej jedenastce należy spodziewać się wracającego po zawieszeniu Kacpra Śmiglewskiego. I faktycznie pomocnik Polonii Warszawa na pozycji jednej z dwóch dziesiątek zastąpił Kacpra Terleckiego, któremu w poniedziałek zwyczajnie nie szło. Ale do „Terlisia” jeszcze w tym tekście wrócimy.
Trener biało-czerwonych zdecydował się także na dwie inne zmiany: w bramce Antoniego Mikułkę zastąpił Jakub Murawski, a w środku pomocy Marcela Kalembę – Dawid Drachal, czyli nasz najlepszy zawodnik z poniedziałku. Do kolejnej zmusiła go kontuzja Bartosza Tomaszewskiego. Kapitan zespołu w meczu z Francuzami przedwcześnie opuścił murawę, trzymając się w okolicach mięśnia przywodziciela. I choć sam w zakulisowych rozmowach deklarował, że z tym bólem poradzi sobie niczym Kamil Glik w barażu o awans na mundial, to w sztabie nikt nie miał zamiaru ryzykować jego zdrowia. W miejsce „Szewy” do składu wskoczył Mikołaj Tudruj, który grał na pozycji lewego środkowego obrońcy. Centralną postacią trójosobowego bloku stał się z kolei Konrad Magnuszewski.
Oficjalnie selekcjoner ogłosił zespołowi skład na odprawie, cztery godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Zawodnicy, którzy wypadli z pierwszej jedenastki, wiedzieli o tym już wcześniej, bowiem trener z nimi porozmawiał. Kalembę na przykład wziął na bok jeszcze przed środowym treningiem. Bardzo dobrą zmianą przeciwko Francji Dawid Drachal niejako nie dał Gęsiorowi wyboru i ten musiał znaleźć dla niego miejsce – właśnie kosztem pomocnika Mainz.
Większym zaskoczeniem była zmiana między słupkami. Jakkolwiek by to nie brzmiało po puszczeniu sześciu goli, Mikułko w poniedziałek nie zagrał tak źle. I to nie bagaż pół tuzina bramek był przyczyną tej roszady. Jej uzasadnienia należy doszukiwać się głębiej. Murawski bardziej pasował do spotkania z Holendrami, ponieważ potrafi bardzo dobrze zarządzać linią obrony, jest komunikatywny i głośny. A tego w pierwszym spotkaniu nam brakowało. Bramkarz Legii ma również dobre długie podanie, a że podopieczni Mischy Vissera nie zabezpieczają swoich ataków taką liczbą piłkarzy jak Francuzi, to jednym z pomysłów na czwartkowy mecz były właśnie szybkie wznowienia „Muriego” w boczne sektory boiska na połowie Holendrów.
To właśnie jeden z bocznych obrońców „Pomarańczowych” – Bram Rovers – został zdefiniowany przez sztab szkoleniowy naszej reprezentacji jako najsłabsze ogniwo rywali. W czwartek tylko to potwierdził. Był najbardziej nerwowy spośród Holendrów, już w pierwszej połowie zarobił żółtą kartkę, a kto wie, czy przy innym arbitrze za swoją ostrą grę nie wyleciałby z boiska. Trener Visser też to dostrzegł i w przerwie zmienił Roversa na Alvaro Henry’ego. Na boisko wszedł wtedy także Ezechiel Banzuzi, który zastąpił prawoskrzydłowego, Jadena Slory’ego. Takiego scenariusza mało kto się spodziewał – wszak Slory, obok Isaaca Babadiego, jest najgroźniejszym piłkarzem Holendrów. – Jaden nie był w stanie grać na 100 procent, dlatego stwierdziliśmy, że po wpuszczeniu zawodnika ze świeżymi siłami stworzymy sobie więcej sytuacji – tłumaczył swoją decyzję po końcowym gwizdku szkoleniowiec naszych przeciwników.
A wracając do Murawskiego, to decyzja trenera Gęsiora o wystawieniu go się obroniła. Rosły golkiper rzeczywiście był najgłośniejszy na całym stadionie, co miało pozytywny wpływ nie tylko na komunikację, ale też koncentrację pozostałych Polaków. Te były na dużo wyższym poziomie niż z Francją. W 15. minucie po jego dłuższym podaniu kłopoty miał Rovers, który właśnie wtedy ratując się zagraniem ręką zarobił żółtą kartkę. Przede wszystkim jednak „Muri” – poza jednym wyjściem do dośrodkowania w drugiej połowie – był pewny w swoich interwencjach. W 20. minucie w kapitalnym stylu obronił uderzenie zza pola karnego Gabriela Misehouya.
W pierwszej połowie, zgodnie z oczekiwaniami, piłkę dłużej mieli przy nodze Holendrzy. Polacy ustawili się nisko czy wręcz bardzo nisko w ustawieniu 1-5-4-1. Grali blisko siebie i odpowiednio się asekurowali, w szczególności, gdy futbolówkę przyjmowali na skrzydłach Slory lub Babadi. Biało-Czerwoni odrobili lekcję i poprawnie realizowali przedmeczowe założenia dotyczące gry w niskim pressingu.
Tym, czego brakowało, były liczniejsze próby założenia wysokiego pressingu na Holendrach, gdy ci otwierali grę od bramki, wycofywali piłkę lub mieli aut na własnej połowie boiska. Pierwszy raz Polacy zdecydowali się na to w 16. minucie spotkania, gdy po wrzucie „Pomarańczowych” zza linii bocznej boiska piłkę przejął Dawid Tkacz, zagrał ją do Śmiglewskiego, a ten wywalczył rzut rożny, po którym byliśmy bardzo bliscy objęcia prowadzenia. Po dośrodkowaniu Tkacza futbolówka musnęła głowę Babadiego i trafiła w kolano nadbiegającego Tudruja. Los uśmiechnął się w tej sytuacji do Holandii.
W kolejnych minutach pierwszej połowy nasi rywale nie dali nam już dojść do głosu, a sami stworzyli sobie kilka okazji, w tym jedną bardzo groźną. W 30. minucie środkowy obrońca Dean Huijsen posłał doskonałe podanie za plecy naszych obrońców, które zgrało się z jeszcze lepszym ruchem Tima van den Heuvela. Środkowy pomocnik startował do tego zagrania mniej więcej z wysokości dwudziestu pięciu metrów od bramki Polaków. Piłkę uderzał będąc już niemal w polu bramkowym. Po tym sytuacyjnym strzale futbolówka odbiła się od poprzeczki.
W 33. minucie zza szesnastki znów próbował Misehouy, ale ponownie górą był Murawski. Biało-Czerwoni zaatakowali dopiero w okolicach 40. minuty, kiedy to Tommaso Guercio zdecydował się na drybling z jednoczesnym złamaniem akcji ze skrzydła do środka. Po minięciu dwóch rywali zagrał między nogami trzeciego do Tkacza, lecz ten strzelił zbyt lekko i w środek bramki.
W przerwie w składzie Holendrów doszło do dwóch opisanych powyżej zmian. Dariusz Gęsior z kolei dokonał jednej roszady – za Śmiglewskiego wszedł Kalemba, który ustawił się w środku pomocy. Na dziesiątkę powędrował wtedy Drachal.
Niedługo po wznowieniu gry Holandia objęła prowadzenie. Rzut karny podyktowany za – nazwijmy to – dość miękki faul Miłosza Kurzydłowskiego na Banzuzim, pewnie wykorzystał Huijsen. Od tego momentu Polacy zdecydowanie częściej zaczęli przebywać na połowie Holendrów. Ci jednak również mieli swoje okazje. W 65. minucie po dośrodkowaniu w nasze pole karne i zgraniu piłki przez Jasona van Duivena po raz kolejny, tyle że tym razem z dużo bliższej odległości, próbował Misehouy.
Po chwili na boisku pojawił się Kacper Masiak, a siedem minut później jego kolega z Zagłębia Lubin – Kacper Terlecki. Ich wejście znacznie ożywiło lewą stronę Biało-Czerwonych, którzy zaczęli przeważać. Obaj nie mieli łatwego zadania. Masiak przez ostatnie cztery miesiące ze względu na kontuzję grał bardzo mało, a Terlecki musiał się podnieść po bardzo kiepskim w jego wykonaniu meczu z Francją, w którym na dodatek sprezentował rywalom jednego z goli. To, w jak krótkim czasie ten młody zawodnik doszedł do siebie zasługuje na słowa najwyższego uznania.
W 81. minucie po akcji zapoczątkowanej właśnie przez Terleckiego Oliwier Sławiński mijał kolejnych rywali i został powstrzymany dopiero faulem w polu karnym. Sędzia powinien był wskazać na jedenasty metr i ukarać drugą żółtą kartką Henry’ego. Zamiast tego upomnienie otrzymał kapitan Polaków. To nie podcięło skrzydeł naszym zawodnikom, którzy ambitnie i z wiarą dążyli do strzelenia najpierw wyrównującego, a później zwycięskiego gola. To pierwsze za sprawą Guercio się udało. Drugie było nawet w zasięgu po strzale wprowadzonego chwilę wcześniej Szymona Doby. Holendrzy też to czuli, zaczęli nerwowo wybijać piłkę i kraść cenne sekundy. Ostatecznie dopięli swego i w doliczonym czasie gry to oni zdobyli bramkę, wykorzystując nasz błąd i całkowite odkrycie się.
Dla Polaków porażka 1:2 oznacza, że w niedzielę przeciwko Bułgarii zagrają swój pożegnalny mecz na turnieju w Izraelu. Do kraju wrócą z konkretnym bagażem doświadczeń i tylko od nich zależy, jak go wykorzystają.
19 maja 2022, Lod
Holandia – Polska 2:1 (0:0)
Bramki: Dean Huijsen 51 (karny), Yoram Boerhout 90 – Tommaso Guercio 88.
Holandia: 1.Tristan Kuijsten – 2.Bram Rovers (46. 12.Alvaro Henry), 3.Thijmen Blokzijl, 4.Dean Huijsen, 5.Rainey Breinburg (60. 8.Mike Kleijn) – 14.Silvano Vos, 10.Gabriel Misehouy (72. 18.Antoni Milambo), 6.Tim van den Heuvel – 7.Jaden Slory (46. 20.Ezechiel Banzuzi), 9.Jason van Duiven, 11.Isaac Babadi (89. 17.Yoram Boerhout).
Polska: 1.Jakub Murawski – 14.Tommaso Guercio, 16.Miłosz Kurzydłowski, 5.Konrad Magnuszewski, 23.Mikołaj Tudruj, 3.Jakub Lewicki (72. 20.Kacper Terlecki) – 9.Kacper Śmiglewski (46. 8.Marcel Kalemba), 2.Jakub Staniszewski (85. 19.Szymon Doba), 6.Dawid Drachal (85. 18.Mateusz Wójcik), 7.Dawid Tkacz (66. 11.Kacper Masiak) – 10.Oliwier Sławiński.
Żółte kartki: Rovers, Banzuzi, Henry – Kurzydłowski, Guercio, Sławiński.
Sędzia: Helgi Mikael Jonasson (Islandia).
Rafał Cepko, Tel Awiw