FederacjaAktualnościZbigniew Przesmycki: Gol dla Legii? Sędzia Gil miał rację! Powrót

AktualnościAnaliza zdarzeń - Archiwum

Zbigniew Przesmycki: Gol dla Legii? Sędzia Gil miał rację!

 01 / 04 / 14 Autor: PZPN
Zbigniew Przesmycki: Gol dla Legii? Sędzia Gil miał rację!

Piąty dzień Ekstraklasy – to nazwa cotygodniowej analizy sędziowskiej prowadzonej przez Szefa Kolegium Sędziów w Polskim Związku Piłki Nożnej. Zbigniew Przesmycki na gorąco skomentował sytuację z sobotniego szlagieru T-Mobile Ekstraklasy, w której Legia strzeliła gola. Przypomnijmy, że w 28. kolejce T-Mobile Ekstraklasy warszawianie pokonali przy Łazienkowskiej Lecha Poznań 1:0.


ZOBACZ SYTUACJĘ

Zawodnik Legii dośrodkowuje piłkę z lewej strony pola karnego w kierunku środka pola bramkowego. W kierunku bramki biegną obrońca Lecha i znajdujący się za nim napastnik Legii. Piłka przechodzi pomiędzy obrońcą i bramkarzem, a będący w polu bramkowym, na wprost bramki, napastnik Legii zdobywa bramkę. Widoczne jest, że tuż przed strzeleniem gola zawodnik warszawskiej drużyny popycha obrońcę Lecha, ale widoczne jest również, że popchnięcie to nie spotyka się z reakcją obrońcy. Z dalszej perspektywy widoczne jest również, że kontynuowanie biegu w kierunku z jego pierwszej fazy, przez obu przeciwników będących jeszcze w bezpośrednim sąsiedztwie, spowodowałoby ich minięcie się z piłką. Zapewne dlatego napastnik Legii z wyczuciem przewidując rozwój sytuacji, zatrzymuje się, popychając jednocześnie obrońcę Lecha. Takiego wyczucia sytuacji zabrakło najwyraźniej obrońcy Lecha. Jego reakcja na mające miejsce popchnięcie, a w zasadzie jej brak, dowodzi, że już przed popchnięciem pogodził on się z faktem, że nie będzie w stanie podjąć próby przecięcia toru lotu piłki. Oznacza to, że z jego punktu widzenia, popchnięcie go przez napastnika Legii nie miało wpływu na jakość jego walki o piłkę, ponieważ, powtórzę, podjął on już decyzję, że nie ma szansy na jej zagranie. Oznacza to jednocześnie, że sędzia obserwujący sytuację z dostatecznie bliskiej odległości, właściwie odczytując opisane powyżej niuanse mającego miejsce zdarzenia, miał prawo nie uznać popchnięcia „made in Radovic” za przewinienie.

Wszystkim, których może zdziwić moje ostatnie stwierdzenie, muszę uzmysłowić, że nie ma przewinienia „popchnięcie przeciwnika”. Żeby popchnięcie przeciwnika było przewinieniem, to musi być ono dokonane w sposób uznany przez sędziego za nieostrożny, nierozważny lub z użyciem nieproporcjonalnej siły. Tak zresztą jak i „kopnięcie przeciwnika”, „uderzenie przeciwnika” itd.

Warto też dodać, że przewinienia takie mogą mieć miejsce zarówno w walce o piłkę, jak i z dala od akcji. Aby były one karane rzutem wolnym bezpośrednim lub karnym, muszą mieć miejsce w obrębie boiska, gdy piłka jest w grze. Popchnięcie przeciwnika z dala od gry może być niesportowym zachowaniem (napomnienie), bądź może być uznane za gwałtowne agresywne zachowanie (wykluczenie z gry). Tak czy tak, czy można mówić o przewinieniu „……… popchnięcie przeciwnika”, jeżeli przeciwnik nie ma najmniejszej świadomości, ze został popchnięty? Ośmielę się podnieść do rangi dowodu na prawidłowość mojej analizy – a tym samym decyzji sędziego – reakcję wszystkich, w tym zawodników, oglądających sytuację na żywo, bezpośrednio po zdobyciu bramki. Nikt, a przynajmniej nie jest mi o tym wiadome, nie negował decyzji sędziego w czasie meczu. Dyskusje rozpoczęły się po meczu, kiedy wszędobylskie kamery pokazały mające miejsce popchnięcie. Jednak tych wszystkich, którzy nie zgadzają się z moją analizą sytuacji, odsyłam do wywiadu, jakiego udzielił Marcin Kamiński w przerwie meczu, na oczach rzeszy kibiców, reporterce Canal+.

Pytanie Dziennikarki: Ze mną Marcin Kamiński; Marcin, niby wszyscy to wiedzą, ale nie Was pierwszych i nie ostatnich przechytrzył dzisiaj Miro Radović.

Odpowiedź  Marcina Kamińskiego: Na pewno tak, no zachował się w tej sytuacji zdecydowanie lepiej, na pewno źle się ustawiłem, strzelił bramkę, ale my cały czas jesteśmy w grze, jeszcze mamy drugie 45 minut..

Zgadzam się, że pierwsza część mojej analizy mogłaby być traktowana jako hipoteza i polemizowanie z nią byłoby jak najbardziej uprawnione. Jednak ten właśnie, udzielony na gorąco, jeszcze przed „konsultacjami” w szatni, wywiad jest dowodem na to, że mające miejsce popchnięcie nie było przewinieniem.

W analizach matematycznych po udowodnieniu stawianej tezy pisze się  c.b.d.u, co jest polskim odpowiednikiem q.e.d., skrótu od łacińskiego zwrotu „Quod erat demonstrandum” („co było do udowodnienia”). Tak więc ośmielę się zakończyć moją analizę stwierdzeniem: c.b.d.u lub jak kto woli – q.e.d.

Zbigniew Przesmycki

Regulamin Newslettera
pobieranie strony...
Newsletter - zapisz się!
regulamin
Zapisz się
Wideo