AktualnościReprezentacja A
Wojciechowski: Lewy na pewno poradzi sobie w Bayernie
Bayern Monachium z Robertem Lewandowskim w składzie zagra dziś sparing z MSV Duisburg. Dla reprezentanta Polski będzie to pierwszy mecz w barwach drużyny z Bawarii, do której przeszedł z Borussii Dortmund. Lewandowski nie jest jednak pierwszym polskim zawodnikiem klubu z Allianz Arena. W przeszłości graczem Bayernu był Sławomir Wojciechowski, który opowiedział nam o swoim pobycie w Monachium.
Kiedy okazało się, że Robert Lewandowski będzie występował w Bayernie Monachium, powiedział Pan: „Robert był gwiazdą w Dortmundzie, ale w Monachium to nic nie znaczy”. Fakt, że Lewandowski jest najlepszym napastnikiem ligi niemieckiej, rzeczywiście nie będzie miał znaczenia w Bayernie?
Robert jest gwiazdą europejskiej piłki i to niepodważalny fakt, ale w Bayernie takich gwiazd jest wiele. Oczywiście, że Lewandowski nie przestanie być gwiazdą, lecz w Monachium nie będzie wyjątkowy. Będzie po prostu jednym z wielu. Na pewno „Lewy” nie musi obawiać się rywalizacji. Jest królem strzelców Bundesligi, ale to, co osiągnął do tej pory, nie zagwarantuje mu miejsca w składzie.
Lewandowski na pewno będzie miał łatwiej niż Pan kilkanaście lat temu.
Zdecydowanie. Robert przechodzi do Bayernu z etykietką najlepszego strzelca Bundesligi, jako gwiazda. Ja do Bayernu przyszedłem z malutkiego FC Aarau. Ciężko porównać te dwa transfery.
Kiedy po raz pierwszy dowiedział się Pan, że Bayern jest Panem zainteresowany?
W 1999 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Miałem wówczas poważne problemy z pachwinami i czekałem na termin ustalenia operacji. Przed świętami Bayern zaprosił mnie jednak na testy i pojechałem do Monachium z kontuzją pachwin. Tam wypadłem na tyle dobrze, że od razu zdecydowano się podpisać ze mną kontrakt.
Miał Pan propozycje z innych klubów?
Tak, miałem wtedy bardzo dużo ofert. W Szwajcarii chciał mnie Grasshopper Zurych, była też propozycja z ligi włoskiej, z Juventusu, który po transferze chciał mnie gdzieś wypożyczyć, żebym ograł się na włoskim rynku. Bayern był jednak najkonkretniejszy i najbardziej atrakcyjny.
Po przyjeździe do Monachium sam klub zrobił na Panu ogromne wrażenie, czy raczej było to coś, z czym spotkał się Pan wcześniej w Szwajcarii?
To, co zastałem w Bayernie, można spotkać jedynie w Madrycie, Barcelonie czy w Manchesterze, ale na pewno nie w Szwajcarii. Tam wszystko było na najwyższym poziomie, w klubie dbano o każdy szczegół. Zresztą nie tylko ja byłem zszokowany tym, co zobaczyłem w Monachium. Nawet ci zawodnicy, którzy przychodzili do klubu z ligi niemieckiej, byli zaskoczeni tym, jak znakomicie Bayern funkcjonował.
Nie czuł się Pan przytłoczony wielkością klubu?
Do tej pory rzeczywiście nie miałem styczności z futbolem na tak wysokim poziomie. Nie czułem jednak żadnej presji z powodu tego, że jestem zawodnikiem jednego z najlepszych klubów na świecie. Pamiętam, że sztab szkoleniowy był tak rozbudowany, że w treningach uczestniczyło tyle osób, ile w Szwajcarii nie było nawet na meczach. Czułem się tam świetnie, byłem bardzo pewny siebie. Nie miałem żadnych kompleksów. Nie robiło na mnie wrażenia to, z kim dzielę szatnię.
Grał Pan w drużynie z wielkimi nazwiskami ówczesnego futbolu. Jak wyglądała tamta szatnia Bayernu?
Oliver Kahn był tytanem pracy. Był bardzo zrównoważony, mało się uśmiechał. Pamiętam, że jak na treningu strzeleckim powiedział, że teraz nikt nie strzeli mu gola, to rzeczywiście przez pół godziny nie wyjmował piłki z siatki. Mną zaopiekował się Marcus Babbel, z którym dużo rozmawiałem, pokazał mi kilka rzeczy. Zupełnie inaczej niż Carsten Jancker i Jens Jeremies, którzy nie lubili Polaków i ogólnie nie byli zbyt sympatycznymi ludźmi. Hasan Salihamidzić był typowym człowiekiem z Bałkanów. Pracowity, ambitny, zawzięty. Bardzo dobry kontakt miałem z Mehmetem Schollem. Byliśmy kolegami. Mehmet był chyba najlepszym piłkarzem, z jakim kiedykolwiek miałem styczność. W trakcie mojego pobytu w Bayernie byłem porównywany z Michaelem Tarnatem – wizualnie i piłkarsko. Obaj mieliśmy mocne uderzenie z rzutów wolnych. Z kolei Paulo Sergio i Giovane Elber wnosili do naszej szatni ogromny luz, spokój, uśmiech. Obaj byli typowymi Brazylijczykami – świetnie wyszkoleni technicznie. Bixente Lizarazu potrafił w klubie przebywać 8-9 godzin. Najpierw siłownia, potem trening piłkarski, a po zajęciach masaże, odnowy, rozciągania, joga... Pełne zawodowstwo. Na końcu sam trener – Ottmar Hitzfeld. Wielki taktyk, oaza spokoju. Potrafił radzić sobie z gwiazdami, z trudnymi charakterami. Był przecież w Bayernie Stefan Effenberg, uważany za piłkarskiego zawadiakę, a jednak Hitzfeld nie miał z nim nie miał żadnych problemów. Trener miał do nas zaufanie, nigdy mu nie podpadaliśmy. Nawet w trakcie Oktoberfestu, w którym uczestniczyliśmy całą drużyną, a wiadomo, że wtedy alkoholu raczej nie wylewa się za kołnierz (śmiech). Hitzfeld był wymagający, ale nie był tyranem. W szatni mieliśmy świetną atmosferę. Nawet przed meczem nie było żadnego napięcia, żadnej nerwowości. Tuż przed wyjściem na murawę potrafiliśmy grać w dziadka. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie spotkałem się z czymś takim.
Rozmawiał Dominik Farelnik
Cały wywiad możecie przeczytać w magazynie "Polska Piłka", który znajdziecie TUTAJ.