AktualnościFederacja
[ZAPOWIEDŹ] Powrót Kownackiego, optymistyczne akcenty i prawa strona
Dla biało-czerwonych spotkanie ze Szwecją będzie decydowało o dalszych losach rywalizacji na UEFA EURO U21. Tylko zwycięstwo pozwoli zachować szanse na awans do fazy pucharowej rozgrywek oraz zapomnieć o porażce ze Słowacją na starcie turnieju. Jednak nawet w tym przegranym meczu w drużynie Marcina Dorny było kilka aspektów, które pozwalają pozytywnie patrzeć na poniedziałkowe starcie ze Szwecją.
Po pierwsze: mocna prawa strona
Można to było zauważyć już w pierwszym ataku Polaków: Przemysław Frankowski mądrze poczekał na Tomasza Kędziorę, zagrał mu w tempo, a prawy obrońca idealnie dośrodkował na głowę Patryka Lipskiego. Tak padł gol dla biało-czerwonych, lecz także w dalszej części spotkania współpraca na tej flance była mocnym ogniwem drużyny. Wystarczy powiedzieć, że Frankowski z Kędziorą odpowiadają za jedną trzecią podań w pole karne przeciwników (11 z 33), po akcjach ich skrzydłem drużyna oddała sześć z dziesięciu strzałów. Nikt nie uczestniczył w większej liczbie ataków niż Frankowski (33), z kolei Kędziora miał najwięcej przechwytów (siedem). Obydwaj są szybkimi zawodnikami, którzy ze wsparciem ofensywnego pomocnika potrafią wykorzystać przewagę liczebną, rozegrać piłkę tak, by któryś z nich miał okazję na dośrodkowanie. Może ze Słowacją jeszcze zawiodła skuteczność – Frankowski miał trzy strzały i tylko jeden celny, ten w sytuacji sam na sam z golkiperem rywali na początku drugiej połowy.
Po drugie: nauka i organizacja
Różnica była diametralna – o ile w pierwszej połowie Karol Linetty i Paweł Dawidowicz jakby kompletnie nie grali obok siebie, o tyle po przerwie ich współpraca zadecydowała o sporym ograniczeniu atutów Słowaków. – Nie można biegać za rywalami po całym boisku. Przed drugą połową powiedzieliśmy sobie, że powinniśmy lepiej przekazywać sobie krycie – tłumaczył Dawidowicz. Właśnie on często w pierwszej części meczu schodził do boków lub wręcz w linię obrony, podążając za przeciwnikiem i zostawiając Linettego samego w kluczowej strefie. Jednak wynikać to mogło z kilku aspektów: małego zgrania, szybkości gry i wymienności pozycji u rywali oraz z nerwów związanych z okolicznością. Jednak już po przerwie wyglądało to lepiej: Linetty nie był jedynym walczącym w strefie środkowej, a ich współpraca nawet pozwalała mu włączać się do ataków. Jeśli ten aspekt nie zawiedzie ze Szwecją od pierwszej minuty, to ich współpraca może być kolejnym atutem reprezentacji Polski.
Po trzecie: walka Mariusza Stępińskiego
Mecz ze Słowacją był dla Stępińskiego bardzo trudny: nie tylko dlatego, że zagrał w pierwszym składzie po raz pierwszy od marcowych sparingów młodzieżowej reprezentacji Polski – po prostu „dziewiątka” kadry nie oddała żadnego strzału. Dla każdego napastnika taki brak efektów jest frustrujący. Jednak jego zaangażowanie oraz walka z dwójką stoperów Słowacji była imponująca – zwłaszcza, że Stępiński wygrał aż 59% pojedynków. Niestety jest jeden problem: większość w strefie środkowej, daleko od bramki przeciwnika. W tercji ataku miał tych wygranych starć mniej – trzy z dziewięciu – lecz sześciokrotnie miał kontakt z piłką w polu karnym Słowaków. Może na fakt braku okazji dla Stępińskiego trzeba spojrzeć pod kątem problemów Roberta Lewandowskiego na UEFA EURO 2016 – wtedy napastnik Polaków był ściśle kryty, miał niewiele miejsca i bardziej stwarzał je innym, angażując na sobie uwagę. Tak było również ze Stępińskim przeciwko Słowacji, choć i on może się poprawić – tylko 59% jego podań było dokładnych, w tym żadne z kluczowych. W rywalizacji z jeszcze bardziej fizycznie grającymi Szwedami musiałby zwiększyć precyzję, a wtedy byłaby większa nadzieja na gola, choćby po jego asyście.
Po czwarte: powrót Dawida Kownackiego
Zawieszenie Kownackiego na mecz ze Słowacją znacznie ograniczyło opcje Marcinowi Dornie – jeśli nie przy wyborze pierwszego składu, to choćby z manewrami w trakcie spotkania. Jednak nawet przy możliwej nieobecności Bartosza Kapustki selekcjoner wraz z powrotem skrzydłowego/napastnika Lecha zyskuje: ma piłkarza na dwie pozycje, zawodnika w większym rytmie meczowym niż część ofensywy zespołu. Pomijając fakt, że końcówka ligowego sezonu była dla Kownackiego trudniejsza, to jego postawa na treningach sygnalizowała, że wrócił do dyspozycji z najlepszego dla siebie fragmentu sezonu. Wczesną wiosną stał się pierwszoplanową postacią Lecha Poznań, strzelał gole, udanie prowadził wysoki pressing i rozprowadzał ataki w tej ostatniej strefie. Uniwersalność połączona z fizycznością Kownackiego sprawia, że na skrzydle lub w ataku może być równie dużym zagrożeniem – tak, jak w meczu z Włochami w marcu, gdy zdobył bramkę. Wtedy wygrał aż 89% pojedynków, miał dwa strzały i jedno kluczowe podanie oraz drybling – i takiego zawodnika nie tylko Marcin Dorna chciałby w poniedziałek w Lublinie zobaczyć.
Po piąte: skuteczność a szczęście
Brak skuteczności może brzmieć banalnie, lecz wszystko sprowadza się do wiary w siebie. Zwłaszcza, gdy – jak w przypadku reprezentantów Polski – najpierw wydaje się, że wszystko im w meczu wyjdzie (szybki gol Lipskiego), a potem każda doskonała okazja jest przestrzelona. Decydowały detale. – Może mogłem uderzyć piłkę jeszcze lepiej – żałował swojej szansy Dawidowicz. – Powinienem był szukać uderzenia wewnętrzną częścią stopy – mówił Linetty. To oni w kluczowym fragmencie spotkania mieli najlepsze sytuacje. Kluczem będzie większe opanowanie, pomimo faktu, że presja wzrośnie. Jednak Marcin Dorna lubi podkreślać, że swoich zawodników uczula, by patrzyli na błędy oraz zbliżające się wyzwania optymistycznie. – Bo w tak skonstruowanym turnieju kluczowy może być łut szczęścia – mówił selekcjoner kadry jeszcze przed startem UEFA EURO U21. Odmiana losu zależy wyłącznie od piłkarzy, choć już zaraz po porażce ze Słowacją i na kolejnych treningach było widać, że każdemu uderzeniu towarzyszy większe skupienie. Jeśli uda się je zachować w poniedziałkowy wieczór i powtórzą się szanse, to biało-czerwoni nie zakończą swojego udziału w tym turnieju.